Wielki Post 2022
I Cerekwicka Ekstremalna Droga Krzyżowa
2 Kwietnia 2022
Parafia Podwyższenia Krzyża Świętego w Cerekwicy
Opracowanie: Dorota Stanicka-Apostoł
Informacje dla pielgrzymów podążających szlakiem kościołów stacyjnych w Poznaniu
Opracowanie: Dorota Stanicka-Apostoł
„Daj nam ducha pokuty i nawrócenia” – te słowa abp Stanisława Gądeckiego zwrócone do wiernych 17.02.2022 – towarzyszą tegorocznym wielkopostnym pielgrzymom.
Na szlaku kościołów stacyjnych pojawiają się różne wsparcia dla tego przesłania; również te, które zawracają pokutującego z uwagi na przeżywanie pandemii czy wojny na Ukrainie. Świadectwa tych przeżyć wybrzmiewają w Drogach Krzyżowych, jak ta, np. prowadzona w intencji błagalnej o pokój na Ukrainie, w kościele pw św. Jana za Murami. Zawróciła ona zapewne myślenie pielgrzymów i nawróciła przez „czynne” poszerzenie ich serc. Wczorajsza Droga Krzyżowa w kościele pw św. Michała Archanioła odświeżyła natomiast pamięć o świętym pielgrzymie Janie Pawle II; odświeżyła dla mnie w sposób zaskakujący. Zawróciła bowiem mnie z chęci kontynuowania rozważania na temat „pokutnych dzieci” w ich relacji do ojca, i skierowała na dalsze rozwinięcie kwestii matki w doświadczeniu Jana Pawła II. Cała Droga Krzyżowa była prowadzona pod wezwaniem tego Wielkiego Pielgrzyma, a stacja IV aktualizowała jego więź ze swoją matką i Matką Bożą. Oto zapis tego stacyjnego spotkania:
„Karol Wojtyła swoją mamę stracił, gdy miał niespełna 9 lat, mimo to z wdzięcznością mówił o jej wkładzie w jego religijne wychowanie. Id dzieciństwa miał też świadomość, że nieustannie czuwa nad nim ta Matka, którą Jezus pozostawił Janowi. Tuż po śmierci Emilii Wojtyły, ojciec Karola zabrał swoich synów do Kalwarii Zebrzydowskiej, aby tam pod cudownym obrazem Maryi powierzyć ich Jej opiece. Pobożność maryjna wyniesiona z domu rodzinnego zaowocowała całkowitym oddaniem się jej opiece w życiu kapłańskim, biskupim i papieskim. Po zamachu 13 maja 1981 roku, papież powiedział: „To był prawdziwy cud i wiem Komu go zawdzięczam. Jedna ręka trzymała pistolet, a inna prowadziła kulę”. Matka, która nigdy nie zawodzi, ale zawsze ochrania swoje dzieci. Jeżeli przeżywasz chwile samotności, braku zrozumienia ze strony najbliższych to powtarzaj za Janem Pawłem II „Totus Tuus Maryja” – „Cały Twój Maryjo!”
Skonfrontujmy ten zapis z ujęciem IV stacji Drogi Krzyżowej ekstremalnej z poprzedniego VIII bloga. Jest ono inne w swej wymowie, bo końcowe słowa komentarza docierające z kościoła pw św. Michała Archanioła: Totus Tuus, formują nas nie tylko jako wielkopostnych pielgrzymów, ale wspierają naszą pokutną drogę, jako zadośćuczynienie własnej matce przez powierzenie się Maryi. Dziękuje za ich podkreślenie w imieniu pielgrzymujących.
Wprowadzenie
Jaka jest wymowa dzisiejszego czytania? Jaką możemy dać odpowiedź? (5.04.2022)
Przekaz I czytania
Żydzi w trakcie wędrówki do Ziemi Obiecanej weszli w kryzys. Zaczęli zadawać sobie pytania bardzo dojmujące. Czy nie lepiej było umierać w Egipcie, w lepszych warunkach niż tu na tej pustyni? I co nam z tej obietnicy, skoro teraz są same wyrzeczenia, gdyż brakuje wody, chleba, a ten cudowny pokarm jest w sumie mizerny.
Te pytania rodzące się w ciszy ich serc przechodziły następnie w szemranie pomiędzy sobą. Samo to szemranie nie musiało być jakoś hałaśliwe, pewnie szemrali szeptem, aby nie doszło to do uszu Mojżesza.
I wtedy pojawiły się węże, pojawiły się cicho i zaczęły kąsać jadem palącym, co powodowało śmierć. Ludzie zdali sobie szybko sprawę z tego, że to całe szemranie było grzeszne i było skierowane przeciw Bogu i Mojżeszowi.
A co czyni Mojżesz? Po modlitwie wstawienniczej otrzymuje od Pana następujące polecenie: „Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu”.
I tu dotykamy pierwszego dzieła Miłosierdzia Bożego. Otóż sam wąż jest obrazem grzechu, grzechu szemrania, a to szemranie jest tak jadowite, że pozbawia danej osoby sensu dalszej wędrówki przez pustynię, a dana osoba odcina się w ten sposób od pokonywania dalszej drogi do Ziemi Obiecanej. Dlatego, nie wystarczy tylko jakieś zbiorowe uznanie grzechu, ale ważne jest jeszcze osobiste uznanie swojego grzechu. Stąd trzeba zmierzyć się ze swoim grzechem, a osoba ukąszona przez ten grzech ma na niego spojrzeć, ma na ten grzech symbolizowany przez węża patrzeć, ma go zobaczyć. Na tym właśnie polega to pierwsze dzieło Miłosierdzia Bożego. Do tego momentu doprowadza Stary Testament – należy uznać swój grzech.
Jak zaktualizować ten przekaz?
Wiemy, że wąż szemrania wciąż, na różne sposoby, po cichu wślizguje się do ludzkich serc.
Wąż szemrania przychodzi w formie pytań: „Dlaczego mam takie życie? Dlaczego nie mam tego, co mają inni? Dlaczego Kościół zabrania in vitro, takich czy innych postaw, zachowań?”, itd. Te pytania rozprzestrzeniają się, i wtedy następuje podważanie zaufania, kontestacja, co sprawia, że tworzą się „wspólnoty szemrania”. A wąż szemrania przechodzi w węża fałszywych obietnic i wówczas osoba je składająca staje kimś, kto snuje marzenia o Kościele otwartym…, w którym po swojemu napiszemy naszą ewangelię, nasze konstytucje zakonne…, znajdziemy naszych mistyków…
Jednocześnie dzisiejszemu szemraniu towarzyszy lęk, aby nasze wewnętrzne uzurpacje nie wyszły na światło dzienne. Dlatego jak ognia boimy się światła prawdy. Tłumaczy to, dlaczego wielu z nas z takim trudem sięga po Biblię, katechizm? Bowiem łatwiej sięgnąć po gazetę, kolorowy magazyn, plotkarski portal internetowy. I choć miasta i nasze mieszkania są oświetlone, to boimy się światła. Zły duch dopomaga w jego unikaniu, dostarcza argumentów: a co mi to da, to nie dla mnie, to takie oderwane od życia…. Lepszy przeto półmrok szemrania, który dodaje odwagi, aby krytykować i szukać winnych poza sobą, czy pogrążyć się w swoim pomysłach na Kościół, na Jezusa..
Zakończenie
W tych dniach, kiedy wąż szemrania i fałszywych obietnic ma taki łatwy dostęp do nas – może szczególnie prośmy o to pierwsze dzieło Bożego Miłosierdzia, abyśmy zmierzyli się z rzeczywistością naszego grzechu, grzechu każdego z nas i grzechu jako takiego.
Matka jest życiodajna w wielorakim sensie. Znajduje centralne miejsce w życiu każdego człowieka. Nie zawsze jednak jest ono należycie przez niego docenione. Wszelkie role, które spełnia od okresu macierzyństwa do okresu dojrzałości narażone są na wartościowanie i to niekoniecznie pozytywne, a czasem wręcz wrogie. Poświęcenie się matki dla dziecka, nawet do granicy „ścierania się w proch”, wywołać mogą – paradoksalnie – uwielbienie, ale i dezaprobatę, lekceważenie czy wręcz pogardę. Z matką poświęcającą się, w slangu młodzieżowym zwaną „matką kurą”, często wygrywają „matki fioki”, matki egocentryczne, niezbyt troszczące się o swoje dzieci, za to bardzo nastawione na siebie, na swój wygląd, na własną karierę, życiowe powodzenie. Aprobata bądź bunt dziecka wobec matki może więc przybierać różne formy, które ulegają rozmaitym fluktuacjom w zależności od własnych, późniejszych w czasie doświadczeń. I właśnie to późniejsze doświadczenie, często diametralnie zmieniające perspektywę oceny własnej matki, przychodzi jakby poniewczasie, zbyt późno, gdy tej oceny – pełnej miłości – nie można już na żywo jej przekazać.
Tę niewłaściwą, niesprawiedliwą ocenę przeżywają wszyscy, nie tylko zwykli grzesznicy, ale i święci. Wczytajmy się na przykład w słowa Edyty Stein:
„Od Erny różniłam się tym, że nie wprowadzałam – tak jak ona – mych przyjaciół w krąg rodzinny. Jeżeli nie wymagała tego konieczność wspólnej pracy, w ogóle ich do siebie nie zapraszałam. Jeśli zaś ktoś przychodził ze mną pracować, uważałam, że nie mogę od niego żądać, aby się zapoznawał z tak liczną rodziną i tracił czas na ogólną rozmowę. Przedstawiałam moich gości zwykle tylko wtedy, gdy kogoś z domowników spotkaliśmy w przedpokoju lub w klatce schodowej. Muszę wyznać z wielkim zawstydzeniem, że takie spotkania były dla mnie zawsze bardzo nieprzyjemne. Byłam do tego stopnia niemądra, że wstydziłam się roboczego ubioru i spracowanych rąk mojej drogiej matki, wracającej ze składnicy drzewnej. Lecz koleżanki, które do mnie przychodziły, same zabiegały, aby poznać moich najbliższych, i nie było żadnej, która by nie rozpoznała prędko nadzwyczajnych cech mojej mamy i nie patrzyła na nią ze czcią i miłością. Brałam też dalej udział w rodzinnych uroczystościach urodzinowych i innych, i musiałam zawsze starać się o odpowiednie wiersze okolicznościowe. Nie zauważyłam jednak wcale, że poza tym bardzo się od rodziny oddaliłam i że wszyscy odczuwali to boleśnie. Żyłam całkowicie pogrążona w moich studiach i dążeniu do celu, do którego mnie prowadziły. W nich widziałam moje główne obowiązki i nie uświadamiałam sobie, że postępuję niewłaściwie”
(E. Stein, Dzieje pewnej żydowskiej rodziny, Kraków 2021, s. 247–248).
Ta refleksja Edyty Stein wzbudzić może w wielu z nas zawstydzenie z powodu licznych przewinień względem swoich matek.
U W. Goethego znajdziemy również biograficzny wątek świadczący o jego poczuciu winy względem swojej matki. Rollo May, pisze: „Dotarłem do informacji o tym, że Goethe nigdy nie odwiedził swej matki od czasu, gdy ukończył dwadzieścia pięć lat, pomimo iż dość często przejeżdżał przez Frankfurt, gdzie ona mieszkała” (R. May, Błaganie o mit, Poznań 1997, s. 213). May uważa, patrząc spoza perspektywy chrześcijańskiej, a psychologicznej i psychoanalitycznej, że Goethe miał wobec matki poczucie winy.
Jeśli natomiast zajrzymy do biografii A. Camusa odnajdziemy inną postawę; postawę wielkiego przywiązania na matki. W okolicznościach związanych z przyznaniem mu nagrody Nobla, poszukujący go dziennikarze, nie mogli nawiązać z nim kontaktu, bo zaraz po jej wręczeniu, autor Dżumy pojechał dzielić się swą radością właśnie do matki – prostej, spracowanej Algierki. Zauważmy też, że postać matki w jego literackiej twórczości jest tą, która towarzyszy pierwszoplanowym bohaterom w tle. Jest cicha, pokorna, ale niezbędna – zapewniająca im poczucie bezpieczeństwa. W końcowej fazie urasta zaś do najważniejszego symbolu miłości, który łączy wszelkie sprzeczne racje i przezwycięża konflikty nie do rozwiązania.
Przywołując te przykłady w wielkopostnym pielgrzymowaniu, usiłuję również i ja uporać się z własną relacją. Niech poniższy mój wiersz wyrazi zawstydzenie córki wobec ukochanej Mamy. Mamy uzdolnionej niezwykle, lecz rezygnującej z rozwijania artystycznych talentów na rzecz dużej rodziny, której pragnęła będąc jedynaczką; dużej, bo urodziła dwóch synów i sześć córek; niech ten wiersz wyrazi moją skruchę, pokorę i chęć odpokutowania popełnionych względem niej przewinień:
Twarz Matki
W przezroczystej twarzy MatkiPrześwieca błękit niebaDnie i noceDomy i ogrody
Zaświatowość istnieniatranscenduje codzienne życiew różaniec modlitwybezradnej duszy
Uśmiech Nieba mami obietnicą wspólnego spotkaniaw lepszych słowachniż na ziemi bywało
Uśmiechnij sięjeszcze razMamo
Odwołajmy się na zakończenie do najmocniejszego odniesienia relacji dziecka do matki. Do takich na pewno należy więź łącząca Jezusa z Maryją. Tegorocznej, ekstremalnej Drodze Krzyżowej w Cerekwicy towarzyszyła taka oto refleksja (Stacja IV, krzyża w Kaplicy MB Różańcowej w Pamiątkowie)*.
PAN JEZUS SPOTYKA SWOJĄ MATKĘ
Witaj, Matko! Jestem już zmęczony drogą… chcę odetchnąć u Twoich stóp… Jak dobrze, że tu jesteś! Teraz i w każdej chwili życia. Tą drogą idziemy teraz we troje: Pan Jezus, Ty i ja.
Chcę w tej chwili odczuć Twoją obecność, tak jak małe dziecko czuje matkę. Jak niemowlę, które słowami nie umie prosić matki o nic. Ale ona jest tak stworzona, żeby bez jego słów wiedziała, jak się o nie troszczyć, co mu dać, a czego mu nie dać, bo mogłoby mu zaszkodzić. Ona zaspokaja wszystkie jego potrzeby, zanim ono samo o nich pomyśli.
Ty jesteś taką Matką… Mamo, weź mnie w swoje ramiona, utul, otul mnie ciepłem! Mamo! Nie po to, by było mi w życiu lżej, ale po to, bym w Twoich ramionach nauczył się Twojego Syna tak, żeby nic mi Go nie przysłaniało.
Pomóż mi wyrzucić już dziś z mojego życia to, co mnie oddala od mojego Pana. Zawsze wydaje mi się, że nie mam czasu, bo jest tyle ważnych rzeczy do zrobienia. Odkładam więc na później… co? Boga, miłość, szczęście, świętość! Mogę już teraz mieć szczęście, jakiego świat nie może dać, a wybieram świat…
Więc prowadź mnie za rękę do Twojego Syna, tam, gdzie Ty jesteś. Niech się nie wyrywam z Twoich ramion. Niech nie zastępuję Boga małymi rzeczami. Może dziś najważniejsze wydaje mi się zdrowie, praca, sukces mój i moich bliskich… To są zapewne sprawy istotne, ale właśnie małe wobec zjednoczenia z Bogiem, którego dziś powinienem szukać, tu i teraz, tysiąc razy bardziej niż spraw tego świata. Pomóż mi to zrozumieć i ukochać na krzyżowej drodze mojego życia.
Kłaniam Ci się, Panie Jezu Chryste, i błogosławię Tobie, żeś przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył.
* Zapis cerekwickiej Drogi Krzyżowej, która odbyła się 2 kwietnia 2022 r., przekazał mi prof. dr hab. Szczepan Cofta.
Psalm 51: „Wezwanie i prośba pokutnika”.
Każdy psalm jest formą modlitwy. Ten dzisiejszy jednak w sposób szczególny wywołuje refleksje dotyczące modlitwy. Ileż tu wezwań i uczuć stale nam towarzyszących, kiedy się modlimy: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości”, „Odwróć oblicze swe od moich grzechów i wymaż wszystkie moje przewinienia!”.
Okres Wielkiego Postu z samej swojej istoty powinien być okresem większej koncentracji na modlitwie, a w każdym razie stawiania sobie pytań. Czym jest dla nas dzisiaj modlitwa? Czy rzeczywiście potrafimy się modlić, czy jedynie prosić, a przecież prośba to tylko jeden z członów modlitwy. Czy rozumiemy sens modlitwy? Potrafimy wprawdzie wyrecytować formułkę, że modlitwa to czas dla Boga, czas spotkania z Bogiem. I tak jest w istocie. Jednak w naszym codziennym zabieganiu brzmi to dość abstrakcyjnie i odlegle. Rodzi się pytanie: jak tę definicję modlitwy przełożyć na codzienność, na konkret? Jak wprowadzić ją do realnego życia?
Najważniejszym, podstawowym i oczywistym warunkiem modlitwy jest pełne uświadomienie sobie stałej obecności Bożej, tego, że w każdej chwili możemy się do Niego zwrócić. To przekonanie jest niezbędne. Jak pisze Bernard Bro w swojej książce Nauka modlitwy: „Chcąc nauczyć się modlitwy, pragniemy być bliżej Boga. Nie sama nauka i nie sposób, w jaki będziemy się modlić, są więc najważniejsze. Liczy się owo pragnienie bliskości Boga, szukanie Go. Tymczasem to nie my szukamy Boga, to Bóg nas szuka, to On na nas czeka. Nie pozwólmy, aby czekał zbyt długo”.
My jednak w warunkach współczesnego, zracjonalizowanego świata odchodzimy często od sfery duchowego kontaktu z Bogiem, tradycyjny sposób modlitwy wydaje się infantylny, niepoważny, a niekiedy doznajemy nawet uczucia, że może nas ośmieszać. A jednak wezwania modlitewne mają głęboki sens i nie należy ich mylić z jakimś zwykłym, świeckim zaklęciem. Wynikają z wiary i głębokiego przekonania, potrzeby odniesienia się do Tego, który czeka, który słyszy.
Warto sobie przypomnieć stałe, codzienne rozmowy z Bogiem, prowadzone przez głównego bohatera filmu Skrzypek na dachu. Bóg w jego życiu był stale obecny, w każdej trudnej i radosnej sprawie. Każdą z Bogiem omawiał, każdy kłopot mu wytykał, wadził się z Nim, pytał Go, nie rozumiał, ale wiedział, że Bóg jest – i właśnie tą codzienną rozmową się modlił.
I tu dochodzimy do ważnej kwestii, łączącej się z każdą modlitwą, a mianowicie do problemu modlitwy wysłuchanej i niewysłuchanej. To bardzo trudne dla każdego. Trzymamy się tego, co powiedziane w Piśmie Świętym: Będziecie mnie wzywać, a ja was wysłucham. Modlimy się… i odnosimy wrażenie, że nasza prośba wydaje się niewysłuchana. Stajemy znowu w obliczu dylematu i wątpliwości: jak modlić się o coś, czy można się modlić o coś, a jeśli tak, to o co i jak? Zadajemy sobie pytanie, dlaczego Bóg nas nie wysłuchał. Bóg jest jednak tajemnicą. Słucha nas, oczekuje kontaktu, ale pozostaje tajemnicą. W modlitwie zbliżamy się do Boga, ale nie kształtujemy Go na swoją modłę. Nasza modlitwa musi wpisywać się w Jego odwieczny plan. Dlatego tak ważna jest zgoda na Jego wolę, gotowość przyjęcia tego, że może być inaczej. „Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”. Jak mówi jeden z myślicieli (Georges Bernanos): Praca, którą Bóg wykonuje w nas, jest rzadko tym, czego oczekujemy. Duch Święty zdaje się działać prawie zawsze odwrotnie i tracić czas. Gdyby kawałek żelaza potrafił zrozumieć pilnik, który go pomału obrabia, cóż to byłoby za szaleństwo i jaki kłopot. W taki sposób Bóg pracuje nad nami.
Powróćmy do słów dzisiejszego psalmu: „Nie odrzucaj mnie od swego oblicza i nie odbieraj mi świętego ducha swego! Przywróć mi radość z Twojego zbawienia i wzmocnij mnie duchem ochoczym!”.
Pielgrzymująca pokutnie Edyta Stein przekazuje mocne ostrzeżenie pod adresem błądzącego człowieka: „nie paktuj ze złem”, nie podpisuj cyrografu z demonicznymi siłami nadnaturalnymi: Homo! Fuge! – człowieku uciekaj. Ostrzeżenie to poparte zostaje własnym doświadczeniem:
„ Gdy jednak spoglądam wstecz na te czasy [kryzysowe], w tle widzę zawsze rozpaczliwy stan ducha, w którym się znajdowałam, ten niebywały zamęt i ciemność[…]. Czuję się teraz mniej więcej jak ktoś, komu groziło utoniecie i komu w długi czas potem, w jasnym i ciepłym pokoju, gdzie jest całkiem bezpieczny i pewny, otoczony zewsząd miłością, troską i ludźmi wyciągającymi doń pomocne dłonie, staje naraz przed oczyma obraz mrocznej i zimnej topieli. Cóż innego można czuć wówczas niż grozę, która ustępuje później miejsca bezgranicznej wdzięczności dla silnego ramienia, które pochwyciło go cudem i przeniosło na bezpieczny skrawek ziemi?
(List E. Stein do Romana Ingardena , 13. 12.1925)
To właśnie w otchłannej sytuacji, sytuacji kryzysowej, gdy człowiek próbuje wydostać się z niszczącej topieli egzystencjalnego zagubienia i uchwycić się pomocnej, „nadnaturalnej dłoni”, słyszy głośne oferty szatana i ciche wołanie Boga. Kusząca „parada siedmiu grzechów głównych”: pychy, zazdrości, gniewu, lenistwa, chciwości, nieczystości, unaoczniająca jakby zapomnianą przez współczesność w ogóle „ideę grzechu”, ponownie próbuje wedrzeć się do walczącego o duchowe życie człowieka. Dla wahającego się z ostateczną decyzją, jaką drogę wybrać, ta parada szczególnie silnie pociąga współczesnego człowieka; człowieka, któremu wygodnie jest zwątpić w istnienie grzechu. Przecież grzeszne sytuacje nie są prawdziwe, przekonują go „modni” humaniści, bo prawdy jako takiej nie ma; są jedynie ziemskie rozkosze, które zdobywa się zostawiając Boga i Jego dekalog fikcyjnemu światu. To co jest właściwe dla człowieka, to świat konsumpcyjnego życia. Życie „To tylko zabawa, to tylko gra”. Nic nie jest prawdziwe, nic się wielkiego nie stanie, gdy wybierzemy ofertę życia jako zabawy, jako gry. Znikło przecież pojęcie grzechu, sąd ostateczny śmieszy, nawet w czasach zaraz. Jeśli tak, to dlaczego nie znika trwoga, lęk, rozpacz w duszy błądzącego człowieka? Jeśli piekło nie istnieje, nie istnieją również demony ani zło. Do pielgrzymującego przez te głosy dochodzi jednak i inny głos; głos wysłyszany przez Baudelaire’a: „Największym podstępem szatana jest wmówienie ludziom, że szatan nie istnieje”.
Głos ten wyraźnie usłyszała Edyta Stein i wydostała się z kryzysowej otchłani. Pozwolił on jej mocno uchwycić się wyciągniętej ręki Boga i próbować w swoich pismach, a szczególnie egzortach z 1939 i 1941 roku, ostrzegać ludzkość przed konsekwencjami grzechu. Stąd warto pochylić się nad nimi dzisiaj, a szczególnie nad jej przebłagalną, ekspiacyjną ofiarą, jako wyrazu najmocniejszego aktu pokuty:
„Kochana Matko, proszę, niech Matka pozwoli mi złożyć siebie w przebłagalnej ofierze Sercu Jezusa, w intencji prawdziwego pokoju, by panowanie Antychrysta, o ile to możliwe, załamało się bez nowej wojny światowej i by mógł nastać nowy porządek. Chciałabym to uczynić jeszcze dziś, gdyż bije już dwunasta. Wiem, że jestem niczym, ale Jezus tego chce i z pewnością w tych dniach jeszcze wiele dusz do tej sprawy powoła”.
(Niedziela Pasyjna, 26 III .1939 ).
E. Stein rozpoznaje „kondycję” grzechu nie tylko z perspektywy filozoficznej i duchowej.
Widoczna bowiem z niej skrucha – uznanie własnej grzeszności – ma również wymiar psychiczny. Ujawnia się on, gdy w grę wchodzi kwestia przebaczenia grzechów. Wówczas, jak twierdzi, zaczynają rodzić się rozmaite emocje i wyrzuty sumienia, a w psychice narasta sprzeciw wobec grzesznej natury i próba wyjścia z tego stanu. Dosięgają nas konsekwencje grzechu. Próbujemy przewrotnie, aby je zagłuszyć , przywyknąć do zła. Wytwarza się wręcz w nas pewna dyspozycyjność, ukierunkowanie na grzech; uzależnienie się od niego; wyrobienie w sobie nawyku, przyzwyczajenia w określonej złej skłonności. W stanie tym do głosu może jednak dojść wolność osoby – przeciwstawienie się nawykowi; sprzeciwienie się złej determinacji. Pojawia się też wtedy próba wyrwania zła z siebie, z własnego przywyknięcia psychicznego do zła, czyli próba pokuty. Jej funkcją jest „odwrót od zła i zwrot ku dobremu, tak, aby wszedł on do krwiobiegu człowieka”. Na każdą grzeszną skłonność pojawia się przeciwstawna jej dyspozycja. Wspomaga ją asceza, która przerywa strukturę psychiczną powodującą nawykową, złą skłonność, aby pomóc ją opanować. W ten sposób wolność człowieka zakotwicza duszę „w górze”, a sakrament pokuty ofiarowuje wyjście naprzeciw łasce. Słowa Pana, uwalniające od grzechu przeciwdziałają mocom psychicznym pogrążającym nas w emocjonalnej matni. Bo człowiek, jak twierdzi Edyta Stein, oprócz łaski sam musi się mocować z grzechem. Pomaga mu właśnie w tym pokuta i wewnętrzna gotowość pokutna. Nikt sam z siebie nie potrafi wybawić się z grzechu przez wybrany przez siebie rodzaj pokuty. Na pokucie musi odbić się stempel woli Bożej i posłuszeństwo: współdziałanie woli i łaski.
Droga pokutna wiedzie i przez wewnętrzne oświecenie - przez własne mocowanie się z grzechem przynoszące oświecenie - i przez sakramenty. Jej wybór w ostateczności należy do Boga, bo:
„człowiek może być wyniesiony ponad swą naturę, lecz nie jedynie o swej własnej mocy” (Twierdza duchowa). Nie ma samozbawienia.
Stajemy dziś dzięki I czytaniu wobec niezwykłego obrazu podanego nam przez proroka Ezechiela – wody, która wypływa ze Świątyni. Jak ten obraz można odczytać?
Oto kilka wskazań.
Najpierw obraz ten ukazuje nam, że woda ma swoje źródło w
świątyni, ma je w sobie. Następnie ta wypływająca woda staje coraz większym
strumieniem i tężeje sama w sobie. Nie
ma żadnego innego dopływu, a jednak jej strumień jest coraz głębszy i pewnie
coraz szerszy. Zarazem ta woda niesie w sobie błogosławieństwo, czyli
niesie w sobie życie. Ale co więcej, ta woda docierając do ziemi jałowej i do
wód rzeki słonej – uzdrawia je i stają się urodzajne ziemie, a wody słone
zaczynają zwierać w sobie życie. Wiemy dobrze, że ten obraz znajduje swoje
uobecnienie w tym, co stało się w momencie, kiedy z Serca Jezusa po przebiciu
włócznią żołnierza wypłynęła krew i woda. Poszerzenie tego obrazu widzimy w
łasce Bożej, która płynie w Kościele przez różnoraką posługę sakramentalną. W
naszym życiu natomiast, ta woda łaski bożej dociera w
sposób szczególny - przez modlitwę. A
więc im bardziej będziemy wierni modlitwie, tym bardziej przez nas ta życiodajna woda będzie docierała
do innych ludzi.
Przywołajmy jeszcze raz ten „pochód” wydobytych obrazów: źródło w świątyni,
jego przemiana w coraz większy strumień, niosąca w sobie błogosławieństwo, jej
„spotykanie się” z pustynią i ze słonymi
wodami, które uzdrawia, uobecnienie się tego obrazu w obrazie wody i krewi
płynącej z Serca Jezusa oraz wody łaski Bożej płynącej z Kościoła. Zauważmy, że
„pochód” ten dociera do finalnego przedstawienia wody jako modlitwy
Ta woda płynąca z przebitego Serca Jezusa niesie w
sobie życie. Jeśli więc dana osoba w
prawdzie otworzy się na tę wodę, to „wyrosną” w niej cnoty miłości bliźniego, nie skupiania
się na sobie i szukanie woli Bożej. Uzyska dzięki niej świadomość, że na swoje życie trzeba patrzeć
jak na powołanie, którego początków trzeba szukać w Trójcy Świętej. A co
więcej, tylko dzięki tej wodzie ziemie bezpłodne mogą stać się urodzajne i
dzięki niej można bronić się przed wodami tego świata; wodami, które jako wody
Morza Martwego są symbolem braku życia duchowego, choć niosą w sobie minerały
mające zbawienne działanie na choroby skóry i przeciwdziałanie jej starzeniu,
na choroby układu oddechowego, układu krążenia, na reumatyzm, artretyzm, czyli
dają życie ciału.
Dlatego człowiek modlitwy jest znakiem życia i źródłem
wód łaski Bożej, wobec pustyni ludzkich serce i wód Morza Martwego, które niosą
w sobie troskę o zachowanie ciała, ale niosą w sobie śmierć dla duszy.
Benedykt XVI i jego obecność na Watykanie ukazuje
dobrze, co znaczy być człowiekiem modlitwy. Przeto odwołam się do jednego z nim
wywiadów:
Pytanie dziennikarza: Po rezygnacji wielu wyobrażało
sobie średniowieczne scenariusze, trzaskanie drzwiami i sensacyjne
oświadczenia. Tak że nawet komentatorzy byli zaskoczeni, niemal rozczarowani
decyzją Waszej Świątobliwości o pozostaniu w murach św. Piotra, o zamieszkaniu w
klasztorze Mater Ecclesiae. Jak Wasza Świątobliwość dojrzał do tej decyzji?
Odpowiedź Benedykta XVI: „Wiele razy odwiedzałem
klasztor Mater Ecclesiae, od jego początków. Często udawałem się tam, aby
uczestniczyć w Nieszporach, aby odprawić Mszę św. dla wszystkich zakonnic,
które tam kolejno mieszkały. Wreszcie byłem tam na obchodach rocznicy założenia
Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. W swoim czasie Jan Paweł II
postanowił, że dom, który wcześniej służył jako mieszkanie dyrektora Radia
Watykańskiego, stanie się miejscem modlitwy kontemplacyjnej, niejako źródłem
żywej wody w Watykanie. Gdy się dowiedziałem, że kończy się trzyletni pobyt
wizytek, w naturalny niemal sposób doszło do mojej świadomości, że jest to
miejsce, gdzie będę mógł zamieszkać, aby kontynuować na swój sposób posługę
modlitwy, do której Jan Paweł II przeznaczył ten dom”.
Zdajemy sobie sprawę, co by było, gdyby nie posługa
Benedykta XVI – pustynia i wody płynące z Morza Martwego opanowałyby wiele
ludzkich serc. Dzięki zaś Benedyktowi XVI i jego modlitwie strumienie wody
żywej wciąż płyną.
Podobną więc posługę
może pełnić każdy z nas, jeśli otworzy się przez modlitwę na wodę życia płynącą
od Jezusa. I ten wspaniały obraz nakreślony w I czytaniu przez Ezechiela może
się w naszym życiu wypełniać.
W okresie Wielkiego postu warto zajrzeć do niektórych pism Edyty Stein, aby uporządkować swoją wiedzę na temat grzechu i pokuty. Jej refleksja jest wnikliwa i głęboko osadzona we wcześniejszych filozoficznych przemyśleniach. To, co w niej uderza, to wyraźne j oddzielenie psychicznej i duchowej perspektywy w ujęciu konsekwencji wynikających ze stanu naszej grzeszności. Jak na E. Stein przystało wykład na ten temat jest systematyczny, ale dla nas ważne jest podążanie za jej myślą drążącą sam fenomen grzechu. „Istota grzechu - jak powie w Twierdzy duchowej - to splamienie duszy człowieka winą przeciw Bogu; przeciw jego przykazaniom i zamknięciem się na łaskę”. Jeśli tak, to grzech - według niej - jest intencjonalny, świadomy. Bez tych warunków jest złem moralnym i podlega osądowi etycznemu i prawnemu, a nie duchowemu i teologicznemu. Jego konsekwencje dla nas samych mogą być natury egzystencjalnej i psychicznej, nie wewnętrznej, duchowej. Powie zdecydowanie i mocno: Grzech to sprzeciw wobec Boga; bunt duszy przeciw Bogu; oddalenie się od Boga. Jeśli tak, to można go usunąć jedynie przez pojednanie się z Bogiem i złączeniem się z Nim .Uwolnić się od grzechu można jedynie przez pojednanie się z Bogiem i przebaczenie. Ale zaraz dodaje: przebaczenie to uznanie przed Bogiem swego sprzeciwu wobec niego, a nie jedynie zadośćuczynienie i odbycie kary za grzech. To konieczność powierzenia się Bogu;. Bo przebaczenie leży w gestii Boga a nie człowieka.
Warto więc w tym momencie zmierzyć się ze swoim pojmowaniem grzechu, ale jeszcze skonfrontować to pojmowanie z relacjami, w jakie wikłamy się na co dzień z innymi ludźmi, często bliskimi, a nawet z bardzo bliskimi –na przykład z przyjaciółmi. E. Stein służy nam pomocą w tej konfrontacji. Do swego przyjaciela – Romana Ingardena – pisze na tę okoliczność:
„muszę być z Panem do końca szczera, aby cały ten nasz stosunek umieścić znowu na zdrowej podstawie. I jeśli Pana dobrze rozumiem, całkowicie przyznaje mi Pan w tym słuszność. Sądzę, że i pisanie sprawia mi teraz mniej kłopotu. Tym zresztą, co mi tak bardzo przeszkadzało, nie była różnica “poglądów”, lecz raczej pewna niechęć, która zdawała mi się w tamtych listach pobrzmiewać. I choć katolicyzm trudno określić jako “religię uczuć” – tak istotne tutaj właśnie jest zagadnienie prawdy – to jest on przecież również sprawą życia i tego, co kryje się w sercu człowieka. Jeśli Chrystus stanowi punkt odniesienia mojego życia, a Kościół Chrystusowy moją Ojczyznę, to jak nie ma być mi ciężko pisać listy, w których muszę starannie uważać na to, by nie przedostało się do nich nic z tego, czym wypełnione jest moje serce, bo mogłoby to wywołać zgorszenie i budzić nieprzyjazne uczucia względem tego, co jest mi drogie i święte? Właśnie takie listy muszę stale pisać do domu i tak też przychodzi mi żyć, gdy się tam zjawiam; jest to najcięższe brzemię, jakie kiedykolwiek dźwigałam. W kontakcie, w którym mogę się czuć swobodnie, nawet odmienność zapatrywań nie jest żadną przeszkodą, choć oczywiście najlepiej czujemy się z tymi, którzy stoją na tym samym gruncie co my”
(List E. Stein do Romana Ingardena, 13. 12.1925).
Zapamiętajmy, co stanowi dla Edyty Stein busolę w rozpoznaniu grzechu:
„Chrystus stanowi punkt odniesienia mojego życia, a Kościół Chrystusa jest moją Ojczyzną” .
Oto wysłuchaliśmy w I czytaniu modlitwy Azariasza.
Azariasz, wraz z dwoma wiernymi żydowskimi, znajduje się „w środku ognia” (por. Dn 3, 25), jako męczennik gotowy ponieść śmierć, byleby tylko nie zdradzić swego sumienia i swojej wiary. Skazany został na śmierć za to, że odmówił oddania czci posągowi cesarza.
Ale w tej modlitwie Azariasza jest również głos Izraela, który doświadcza twardego losu wygnania i rozproszenia wśród narodów. Nie ma króla, Jerozolima zburzona wraz ze Świątynią. Czyli to, co sam Azariasz przeżywa w chwili wznoszenia modlitwy do Boga, pokrywa się z tym, co przeżywają Żydzi. Jakie wskazania płyną z tej modlitwy?
• Skrucha: to nie tylko użalanie się nad sobą
W tej modlitwie Azariasz nie użala się nad sobą i nie odcina się od swojego narodu. Widzi natomiast swoją obecną sytuację w powiązaniu z narodem i stara się w tym powiązaniu stanąć w prawdzie o sobie i w prawdzie o swoim narodzie. A jest to gorzka prawda – to co dzieje się z nim i z jego narodem. I jest to owocem grzechów, owocem niewierności.
• Miłosierdzie: ta prawda może do mnie dotrzeć
Jednocześnie to stanięcie w prawdzie o sobie, nie przeszkadza, aby stanąć również w prawdzie o Bogu. Bowiem w tej właśnie sytuacji Bóg w swoim miłosierdziu nie jest zamknięty na Żydów. Pozostaje Bogiem wiernym swoim obietnicom, jakie złożył Abrahamowi, Izaakowi i Izraelowi. I to Jego Miłosierdzie może dotrzeć do nas. I dotarło, w okresie najgłębszego zagubienia Polski i zarazem poniżenia, przez posługę św. Faustyny czy też Kundusi z Siwcówki, tercjarki karmelitańskiej
• Prawdziwa ofiara serca - z głębi nas
W tej sytuacji nie chodzi jednak tylko o stanięcie w prawdzie, ale chodzi jeszcze o coś więcej. Chodzi o to, aby prawdę o sobie i Bogu dopełnić dalszym krokiem bardzo ważnym: dokonaniem ofiary z tego, co dana osoba posiada i czego nikt nie jest w stanie jej zabrać – jest to oddanie własnego serca i to swojego serca skruszonego, serca otwartego na prawdę – otwartego na przyjęcie Woli Bożej. Takiego oddania i ofiarowania do końca pragnie Azariasz w tym trudnym dla siebie momencie.
Wobec tego, co dzieje się na Ukrainie można zadać pytanie – a gdzie jest Bóg, który do tego dopuszcza? Wiemy, że to pytanie było zadawane w kontekście Auschwitz, Kołymy, Rwandy, Srebrenicy… i tylu innych sytuacji.
Wiem, że w takich sytuacjach można się użalać nad nieszczęściami innych, co dziś nabiera też szczególnego znaczenia, można też zaczynać się użalać nad sobą z obawą o to, co nas czeka.
A może jest to czas na skruchę i modlitwa Azariasza podaje nam pewne kryteria prawdziwej skruchy.
Słuchajcie
słowa Pańskiego, wodzowie sodomscy,
daj posłuch prawu naszego Boga, ludu Gomory! (...)
„Obmyjcie się, czyści bądźcie!
Usuńcie zło uczynków waszych
sprzed moich oczu!
Przestańcie czynić zło!
Zaprawiajcie się w dobrem!
Troszczcie się o sprawiedliwość7,
wspomagajcie uciśnionego,
oddajcie słuszność sierocie,
w obronie wdowy stawajcie!
Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! -
mówi Pan.
Choćby wasze grzechy były jak szkarłat,
jak śnieg wybieleją;
choćby czerwone jak purpura,
staną się jak wełna.
Jeżeli będziecie ulegli i posłuszni,
dóbr ziemskich będziecie zażywać.
Ale jeśli się zatniecie w oporze,
miecz was wytępi”.
Albowiem usta Pańskie [to] wyrzekły.
(Iz 1,10.16–20)
Ta Droga Krzyżowa zaprasza nas do kroczenia z Jezusem: prorokiem, który urodził się w Betlejem, dorastał w Nazarecie; pielgrzymem i głosicielem Dobrej Nowiny o Królestwie Bożym w Galilei, Judei i sąsiednich regionach, który został aresztowany i skazany na śmierć w Jerozolimie.
Chcemy towarzyszyć Jezusowi w ostatnich chwilach Jego życia, w drodze na Golgotę.
W czasie tej podróży Jezus spotyka wielu ludzi. Każde spotkanie ma dla nas ważne przesłanie na dziś. Tak wielu naszych rówieśników boryka się z trudnościami życia codziennego. W naszej modlitwie nieśmy tych cierpiących ludzi razem z Jezusem, skazanym i ukrzyżowanym.
Modlitwa i pokuta – to istota przesłania z Lourdes. Widać w nim wyraźnie, jak wyrasta z niego potrójne wołanie fatimskie: „Pokuta, pokuta, pokuta”. Zaakcentowanie wagi modlitwy w Objawieniu z Groty Massabielskiej odpowiada na ducha czasu XIX-wiecznej ateizującej się w szybkim tempie Europy. Jej wiara w wszechpotężny postęp, w zideologizowany racjonalizm i scjentyzm, oddala wiarę w chrześcijańskiego Boga. Zbuntowany przeciw Bogu człowiek wzrasta na mocy wiary w swe kreacyjne możliwości porównywalne z boskimi. Wzrasta jednak równocześnie w swej pysze, zastawiającej na niego zgubną, degradującą paradoksalnie jego człowieczeństwo, pułapkę. Odwracając się od Boga, od imago Dei w niego wpisanego, wpada w kuszące sidła własnej potęgi; potęgi, która musi odsunąć wszystkie duchowe wsporniki podtrzymujące jego ludzką kondycję, nakierowaną, „uzależnioną” od Boga. Wyrzekając się Boga odrzuca pojęcie grzechu, które ogranicza jego wolność i kreacyjną potęgę. Wyrzeczenie to nie pozostaje jednak bezkarne. Pozbawiając się boskiego wsparcia, realizując swe sny potędze, chcąc nie chcąc, swą moc zaczyna czerpać od mocy Bogu przeciwstawnej. Bez tego wsparcia nie jest wstanie udźwignąć swej wolności i rozwinąć kreacyjnych pragnień. Bunt i pycha zwalczając w nim Boga, zaczyna służyć nie tyle dobru człowieka wyzwolonego spod boskiej wszechwładzy, co jego nienasyconym pragnieniom bycia samowystarczalnym, niczym nieograniczonym. Paradoks nienasycenia wymaga nieludzkiego wsparcia, powoduje, że człowiek wyzwalając się z boskiej niewoli popada w niewolę Księcia doczesnego świata – Szatana. Wypowiadając służbę Bogu, popada w inną, nieuświadamianą do końca niewolę, Naukowo odsuwając zabobon grzechu, zaczyna coraz bardziej w nim grzęznąć.
Przesłanie z Lourdes przed tą niewolą ostrzega. Kładąc nacisk na modlitwę wzywa do „wzniesienia ducha ku Bogu”. Nawołuje do nawrócenia, do nakierowania ludzkich dokonań na Ewangelię, a nie na ducha naukowego postępu odcinającego go od wartości transcendentnych. Objawienie z Groty Massabielskiej dane nieuczonej, prostej, prawie analfabecce – Bernadetcie Soubirou pokazuje moc pokory zwalczającej pychę i jej „potomstwo”, całą plejadę grzechów głównych.. Chciałoby się powiedzieć upokarza zmityzowaną uczoność, jej poznawcze ograniczenia w osiąganiu sensu ludzkiego życia. Ten sens, według przesłania z Lourdes, niesie bowiem odsunięta przez mit postępu Ewangelia. Ostrzeganie w Objawieniu przed „pyszną” naukowością i nienasyconymi uzurpacjami człowieka wyzwolonego, chce zapobiec pogrążaniu się ludzi w coraz groźniejszym „trzęsawisku grzechu”. To ostrzeżenie wysławia w nawoływaniu do pokuty za grzeszników, tych, którzy uważają się za „uwolnionych od grzechu”. Bo „ grzech to nie tylko obraza Boga, Jego sprawiedliwości, Jego Miłości, ale – jak mówią karmelici - to dzieło zniszczonej Mądrości”. Modlitwa i pokuta – ten „nakaz” przekazuje Maryja w Lourdes, a więc ta, która jest bez grzechu poczęta: Que soy era Immaculata Concepciou. Fatimski „cud ognia”, uprzedzony zostaje tu przez „cud świecy”: płomień, który przechodzi przez ręce Bernadetty trzymającej świecę w modlitwie różańcowej , nie parzy jej palców; cud, który przekonuje do wiary w Boga przedstawiciela „Nauki” ( słynnego doktora Dozous obserwującego to wydarzenie). Nauka bowiem nie mogła i nie może wytłumaczyć tego faktu. Trzeba więc zdać sobie sprawę z uniwersalności przesłania z Lourdes. Bo to, co wydarzało się w grocie w Lourdes, przypieczętowuje ewangeliczny nakaz: „nawracajcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie” (Mt 3,2). Nawracajcie się, a więc czyńcie pokutę i wierzcie w Ewangelię.
Pragnę przypomnieć, że czas Wielkiego Postu, to podejmowanie na nowo odpowiednich relacji, zgodnie z Ewangelią, na trzech odcinkach.
I tak, przez jałmużnę (odcinek I) budujemy relacje z drugimi i od stopnia tych relacji zależy nasz dalszy los po śmierci, o czym mówiła wczorajsza Ewangelia o sądzie ostatecznym ( Mt 25, 1-46).
Natomiast post (odcinek II), o czym mówią czytania ze środy ( Jon 3, 1-10), pozwala nawiązać relację z sobą samym; na czym ona polega, to między innymi, pisze wymownie św. Edyta Stein w „Wiedzy Krzyża”.
Zaś dzisiejsza Ewangelia (Mt 6, 7-15) mówi o modlitwie (odcinek III) i o nawiązywaniu relacji z Bogiem Ojcem, jako dzieci w Synu.
Ale czy chodzi tylko o samą relację z Bogiem Ojcem? Oczywiście, że tak. Ale ta relacja ma zapewnić płodność naszemu życiu.
A w tej relacji czymś istotnym jest modlitwa. Modlitwa bowiem jest tym czasem, kiedy Słowo Boże ma docierać do ziemi naszego serca i powodować jego płodność, ale jeśli do serca nie dotrze, nie przemieni go – nie wyda owocu, nie obrodzi. A Słowo do naszych serc nie dotrze, jeśli nie podejmie się modlitwy. Podjęcie modlitwy nie jest przeto tylko jakąś praktyką pobożności, ale przede wszystkim czymś życiowym, co sprawia, że dana osoba otwiera się w swoim umyśle, swojej woli i swojej pamięci na działanie Osobowego Słowa.
I jeśli to Słowo zostanie przyjęte, to pozornie życie danej osoby od strony zewnętrznej może wydawać się mało aktywne i mało efektywne, ale od strony duchowej może wyglądać zupełnie inaczej.
Przykładem osoby, która dobrze ukazuje na czym polega płodność życia jest Mała Tereska z Lisieux. I, co prawda, jedni w niej widzą tylko ikonę Miłości, inni podkreślają jej zamiłowanie do Pisma św. oraz pragnienie uczenie się języków, w jakich zostały napisane poszczególne księgi Biblii, to często nie bierze się pod uwagę tego, że to właśnie ona jest przykładem przyjęcia przez modlitwę Słowa do swojego serca. I to Słowo ją przemieniło, sprawiło, że jej życie stało się tak płodne. Choć po ludzku wydawać się mogło inaczej.
Niezależnie od tego, co się dzieje na świecie i pomimo że tyle słów dociera do nas komentujących to, co się dzieje, to ważne jest to, aby jednak do naszego serca docierało Słowo Boże. I aby Ono pozwalało się włączać zgodnie z Zamysłem Pana w to, co dzieje się na świecie. A bez modlitwy to się nie dokona. Zakryją nas słowa komentarzy, a my sami będziemy tkwić w naszej bezowocności…
Pokutna Fatima
Kluczem do trzeciej tajemnicy fatimskiej jest potrójne wołanie: „Pokuta, Pokuta, Pokuta!” Jeśli moment dziejowy niesie wielkie zagrożenia, wołanie to aktualizuje się z niezwykłą siłą. Trudno nie dostrzec, że właśnie w takim momencie przyszło nam żyć i że rozważenie kwestii pokuty jest ważne dla każdego z nas, jak i społeczeństw, narodów i świata w ogóle.
Oryginalny tekst III Tajemnicy
Fatimskiej
„Trzecia część tajemnicy objawionej 13 lipca 1917 w Cova da Iria-Fatima.
Piszę w duchu posłuszeństwa Tobie, mój Boże, który mi to nakazujesz poprzez Jego Ekscelencję Czcigodnego Biskupa Leirii i Twoją i moją Najświętszą Matkę.
Po dwóch częściach, które już przedstawiłam, zobaczyliśmy po lewej stronie Naszej Pani nieco wyżej Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w jego kierunku; Anioł wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: Pokuta, Pokuta, Pokuta! I zobaczyliśmy w nieogarnionym świetle, którym jest Bóg: 'coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim’ Biskupa odzianego w Biel 'mieliśmy przeczucie, że to jest Ojciec Święty’. Wielu innych Biskupów, Kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki Krzyż zbity z nieociosanych belek jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą; Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała napotykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego Krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku i w ten sam sposób zginęli jeden po drugim inni Biskupi, Kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji. Pod dwoma ramionami Krzyża były dwa Anioły, każdy trzymający w ręce konewkę z kryształu, do których zbierali krew Męczenników i nią skrapiali dusze zbliżające się do Boga” (opoka.org.pl)
„Pozwolę sobie w tym miejscu na osobiste wspomnienie: siostra Łucja powiedziała mi w rozmowie, że coraz wyraźniej uświadamia sobie, iż celem wszystkich objawień było nakłonienie do nieustannego wzrastania w wierze, nadziei i miłości - cala reszta miała prowadzić tylko do tego. Przyjrzyjmy się teraz bliżej poszczególnym obrazom. Anioł z ognistym mieczem stojący po lewej stronie Matki Bożej przypomina podobne obrazy z Apokalipsy. Przedstawia groźbę sądu, wiszącą nad światem. Myśl, że świat może spłonąć w morzu ognia, nie jawi się już bynajmniej jako czysty wytwór fantazji: człowiek sam przez swoje wynalazki zgotował na siebie ognisty miecz. Wizja wskazuje potem na siłę, która przeciwstawia się mocy zniszczenia - jaśniejąca blaskiem postać Matki Bożej i pochodzące w jakiś sposób od tego blasku - wezwanie do pokuty”.
Jan Paweł II
„Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia, ostrzega ludzkość, aby nie stawała po stronie smoka, który «ogonem zmiata trzecią część gwiazd niebieskich i rzuca je na ziemię» (por. Ap 12, 4). Ostatecznym celem człowieka jest niebo, jego prawdziwy dom, gdzie Ojciec niebieski oczekuje wszystkich z miłosierną miłością[…]
Powodowana macierzyńską troską, Najświętsza Panna przybyła tutaj, do Fatimy, ażeby zażądać od ludzi, by «nie znieważali więcej Boga, naszego Pana, który dosyć już został znieważony». Przemawia, bo jako Matka boleje, kiedy zagrożony jest los Jej dzieci. Dlatego wzywa pastuszków: «Módlcie się, wiele się módlcie i umartwiajcie się w intencji grzeszników; wiele dusz idzie do piekła, bo nikt nie modli się za nie ani nie umartwia».”
Modlitwa, pokuta, umartwienie na czasy
zagrożenia, a więc i na czasy
współczesne, na bieżącą chwilę, na każdy dzień przeżywanej przez nas wojny. Wczytajmy się w III
Tajemnicę Fatimską uważnie, odrzućmy manipulacje interpretacyjne , którym jest
poddawana. Oderwijmy się od nich i skupmy
na potrójnym wołaniu pokutnym w niej zawartym. Podążajmy też za jej
wykładnią przekazaną przez Benedykta XVI
i Jana Pawła II, a nie sensacyjnymi spekulacjami zaciemniającymi
Fatimskie Objawienie.
Maria Magdalena rozpoczyna długi szlak pokutnych kobiet. Wielka pokutnica, pierwszy Apostoł – wszak to ona pierwsza widziała Jezusa Zmartwychwstałego; wielka grzesznica, która obwieszcza uczniom, że On żyje, tym samym oznajmia Życie. Można powiedzieć, za Joachimem Badenim, że „Matka Boża dała to Życie światu, a grzesznica obwieściła Je”. Wstrząsające zestawienie dwóch kobiet: Niepokalanej i Jawnogrzesznicy. Obie stoją pod Krzyżem w miłości i pokorze dając nadzieję światu. Niewyobrażalny ból, cierpienie, łzy. Dar łez, kobiecy, emocjonalny i nadprzyrodzony zarazem.
Łzy Maryi i łzy Marii Magdaleny jednoczą się z łzą Jezusa spadającą z Krzyża na ziemię i otwierają wieczność. Łzy Marii Magdaleny są pokutne, odważne, obfite, wręcz przesadne, emocjonalne na sposób kobiecy, ale zbawcze dla niej. Ujawnione w scenie obmycia nimi stóp Jezusa, i pod Krzyżem i w scenie rozpoznania Go po Zmartwychwstaniu. Ona wie przez łzy, że Bóg jej w swej Miłości przebaczył i że w swej drodze pokutnej może podążać za Nim z nadzieją na zbawienie. Ona też niesie nadzieję dla kobiet jawno grzeszących, nawróconych prawdziwie przez pokorę i miłość. Niepokalanie i grzeszność, obok siebie, pod Krzyżem, to wielka Tajemnica, Tajemnica Kobiety nie mieszcząca się w ludzkiej logice, jedynie Boskiej, dopuszczającej nawrócenie i ofiarującej zbawczą miłość. Dlatego ośmielam się zadedykować „błądzącym kobietom” moje pokutne doświadczenie:
„Kto pyta, ten błądzi, Jeśli nie wiesz/nie pytaj dlaczego/ Weź swe pytanie/stań pod drzewem/Wszystkiego Mądrego// Jeśli cierpisz/ nie pytaj dlaczego/Weź swe cierpienie/Stań pod Krzyżem/ obok Matki Jego // Jeśli brak odpowiedzi/ nie pytaj dlaczego/ Weź swój Los/ Stań pod drzewem/Dobrego i Złego//I nie pytaj dlaczego/ Dlaczego?”.
Ten werset z listu św. Pawła do Filipian uświadamia nam wagę pielgrzymowania po życiowym błądzeniu. Nakierowuje w tym względzie na doświadczenie św. Pawła – wielkiego pokutnika sprzed 2000 lat, ale i na współczesne świadectwa. W ubiegłym, pandemicznym roku, odkryłam dla siebie na nowo, bo w przestrzeni wiary, Tadeusza Różewicza. Różewicz poszukujący Boga! Niewierzący „wierzący” poeta. Zakurzony i zniekształcony polonistycznymi interpretacjami, „zmartwychwstał” dla mnie w wierszu przesłanym mi na Wielkanoc przez przyjaciółkę ze Skały:
„bez Jezusa
nasza mała ziemia
jest pozbawiona wagi
ten Człowiek
syn boży
jeśli umarł
zmartwychwstaje
o świcie każdego dnia
w każdym
kto go naśladuje”
Tadeusz Różewicz (z tomiku Wyjście)
Kwestia wiary i niewiary tego poety obudzić może w nas przemyślenia na temat własnego błądzenia. Różewicz jako „błądzący pielgrzym” ożywia bowiem pytania, które stają się jakby trampoliną do nowego pokutnego życia:
„ciągle mnie pytają
co pan myśli o Bogu
a ja im odpowiadam
nieważne jest co ja myślę o Bogu
ale co Bóg myśli o mnie”
Wersy te inicjują i jakby uprzedzają finał drogi pokutnika. Nawrócony grzesznik w swym pielgrzymowaniu, ponawia ustawicznie pytania o Boga, ale jednocześnie męczy go ważniejsze od nich pytanie: „co Bóg myśli o mnie”. W pielgrzymującym pokutniku, to pytanie codziennie zmartwychwstaje i pozwala mu ono rozpocząć kolejny dzień jego wędrówki. Pokutnik nie odbiera już narodzin, życia, śmierci, zmartwychwstania Jezusa jako wielkiego skandalu we wszechświecie, ale cieszy się, że może iść za Nim; że może Go naśladować.