Blogi pokutne Anny Grzegorczyk (VIII)

Pokutne dzieci (cz. I)

Matka jest życiodajna w wielorakim sensie. Znajduje centralne miejsce w życiu każdego człowieka. Nie zawsze jednak jest ono należycie przez niego docenione. Wszelkie role, które spełnia od okresu macierzyństwa do okresu dojrzałości narażone są na wartościowanie i to niekoniecznie pozytywne, a czasem wręcz wrogie. Poświęcenie się matki dla dziecka, nawet do granicy „ścierania się w proch”, wywołać mogą – paradoksalnie – uwielbienie, ale i dezaprobatę, lekceważenie czy wręcz pogardę. Z matką poświęcającą się, w slangu młodzieżowym zwaną „matką kurą”, często wygrywają „matki fioki”, matki egocentryczne, niezbyt troszczące się o swoje dzieci, za to bardzo nastawione na siebie, na swój wygląd, na własną karierę, życiowe powodzenie. Aprobata bądź bunt dziecka wobec matki może więc przybierać różne formy, które ulegają rozmaitym fluktuacjom w zależności od własnych, późniejszych w czasie doświadczeń. I właśnie to późniejsze doświadczenie, często diametralnie zmieniające perspektywę oceny własnej matki, przychodzi jakby poniewczasie, zbyt późno, gdy tej oceny – pełnej miłości – nie można już na żywo jej przekazać. 

Tę niewłaściwą, niesprawiedliwą ocenę przeżywają wszyscy, nie tylko zwykli grzesznicy, ale i święci. Wczytajmy się na przykład w słowa Edyty Stein:

Od Erny różniłam się tym, że nie wprowadzałam – tak jak ona – mych przyjaciół w krąg rodzinny. Jeżeli nie wymagała tego konieczność wspólnej pracy, w ogóle ich do siebie nie zapraszałam. Jeśli zaś ktoś przychodził ze mną pracować, uważałam, że nie mogę od niego żądać, aby się zapoznawał z tak liczną rodziną i tracił czas na ogólną rozmowę. Przedstawiałam moich gości zwykle tylko wtedy, gdy kogoś z domowników spotkaliśmy w przedpokoju lub w klatce schodowej. Muszę wyznać z wielkim zawstydzeniem, że takie spotkania były dla mnie zawsze bardzo nieprzyjemne. Byłam do tego stopnia niemądra, że wstydziłam się roboczego ubioru i spracowanych rąk mojej drogiej matki, wracającej ze składnicy drzewnej. Lecz koleżanki, które do mnie przychodziły, same zabiegały, aby poznać moich najbliższych, i nie było żadnej, która by nie rozpoznała prędko nadzwyczajnych cech mojej mamy i nie patrzyła na nią ze czcią i miłością. Brałam też dalej udział w rodzinnych uroczystościach urodzinowych i innych, i musiałam zawsze starać się o odpowiednie wiersze okolicznościowe. Nie zauważyłam jednak wcale, że poza tym bardzo się od rodziny oddaliłam i że wszyscy odczuwali to boleśnie. Żyłam całkowicie pogrążona w moich studiach i dążeniu do celu, do którego mnie prowadziły. W nich widziałam moje główne obowiązki i nie uświadamiałam sobie, że postępuję niewłaściwie”

(E. Stein, Dzieje pewnej żydowskiej rodziny, Kraków 2021, s. 247–248).

Ta refleksja Edyty Stein wzbudzić może w wielu z nas zawstydzenie z powodu licznych przewinień względem swoich matek.

U W. Goethego znajdziemy również biograficzny wątek świadczący o jego poczuciu winy względem swojej matki. Rollo May, pisze: „Dotarłem do informacji o tym, że Goethe nigdy nie odwiedził swej matki od czasu, gdy ukończył dwadzieścia pięć lat, pomimo iż dość często przejeżdżał przez Frankfurt, gdzie ona mieszkała” (R. May, Błaganie o mit, Poznań 1997, s. 213). May uważa, patrząc spoza perspektywy chrześcijańskiej, a psychologicznej i psychoanalitycznej, że Goethe miał wobec matki poczucie winy.

Jeśli natomiast zajrzymy do biografii A. Camusa odnajdziemy inną postawę; postawę wielkiego przywiązania na matki. W okolicznościach związanych z przyznaniem mu nagrody Nobla, poszukujący go dziennikarze, nie mogli nawiązać z nim kontaktu, bo zaraz po jej wręczeniu, autor Dżumy pojechał dzielić się swą radością właśnie do matki – prostej, spracowanej Algierki. Zauważmy też, że postać matki w jego literackiej twórczości jest tą, która towarzyszy pierwszoplanowym bohaterom w tle. Jest cicha, pokorna, ale niezbędna – zapewniająca im poczucie bezpieczeństwa. W końcowej fazie urasta zaś do najważniejszego symbolu miłości, który łączy wszelkie sprzeczne racje i przezwycięża konflikty nie do rozwiązania.

Przywołując te przykłady w wielkopostnym pielgrzymowaniu, usiłuję również i ja uporać się z własną relacją. Niech poniższy mój wiersz wyrazi zawstydzenie córki wobec ukochanej Mamy. Mamy uzdolnionej niezwykle, lecz rezygnującej z rozwijania artystycznych talentów na rzecz dużej rodziny, której pragnęła będąc jedynaczką; dużej, bo urodziła dwóch synów i sześć córek; niech ten wiersz wyrazi moją skruchę, pokorę i chęć odpokutowania popełnionych względem niej przewinień:


Twarz Matki
W przezroczystej twarzy Matki
Prześwieca błękit nieba
Dnie i noce
Domy i ogrody
Zaświatowość istnienia
transcenduje codzienne życie
w różaniec modlitwy
bezradnej duszy 
Uśmiech Nieba mami obietnicą wspólnego spotkania
w lepszych słowach
niż na ziemi bywało 
Uśmiechnij się 
jeszcze raz
Mamo

Odwołajmy się na zakończenie do najmocniejszego odniesienia relacji dziecka do matki. Do takich na pewno należy więź łącząca Jezusa z Maryją. Tegorocznej, ekstremalnej Drodze Krzyżowej w Cerekwicy towarzyszyła taka oto refleksja (Stacja IV, krzyża w Kaplicy MB Różańcowej w Pamiątkowie)*.

PAN JEZUS SPOTYKA SWOJĄ MATKĘ

Witaj, Matko! Jestem już zmęczony drogą… chcę odetchnąć u Twoich stóp… Jak dobrze, że tu jesteś! Teraz i w każdej chwili życia. Tą drogą idziemy teraz we troje: Pan Jezus, Ty i ja. 

Chcę w tej chwili odczuć Twoją obecność, tak jak małe dziecko czuje matkę. Jak niemowlę, które słowami nie umie prosić matki o nic. Ale ona jest tak stworzona, żeby bez jego słów wiedziała, jak się o nie troszczyć, co mu dać, a czego mu nie dać, bo mogłoby mu zaszkodzić. Ona zaspokaja wszystkie jego potrzeby, zanim ono samo o nich pomyśli.

Ty jesteś taką Matką… Mamo, weź mnie w swoje ramiona, utul, otul mnie ciepłem! Mamo! Nie po to, by było mi w życiu lżej, ale po to, bym w Twoich ramionach nauczył się Twojego Syna tak, żeby nic mi Go nie przysłaniało. 

Pomóż mi wyrzucić już dziś z mojego życia to, co mnie oddala od mojego Pana. Zawsze wydaje mi się, że nie mam czasu, bo jest tyle ważnych rzeczy do zrobienia. Odkładam więc na później… co? Boga, miłość, szczęście, świętość! Mogę już teraz mieć szczęście, jakiego świat nie może dać, a wybieram świat… 

Więc prowadź mnie za rękę do Twojego Syna, tam, gdzie Ty jesteś. Niech się nie wyrywam z Twoich ramion. Niech nie zastępuję Boga małymi rzeczami. Może dziś najważniejsze wydaje mi się zdrowie, praca, sukces mój i moich bliskich… To są zapewne sprawy istotne, ale właśnie małe wobec zjednoczenia z Bogiem, którego dziś powinienem szukać, tu i teraz, tysiąc razy bardziej niż spraw tego świata. Pomóż mi to zrozumieć i ukochać na krzyżowej drodze mojego życia. 

Kłaniam Ci się, Panie Jezu Chryste, i błogosławię Tobie, żeś przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył.

* Zapis cerekwickiej Drogi Krzyżowej, która odbyła się 2 kwietnia 2022 r., przekazał mi prof. dr hab. Szczepan Cofta.