Blogi pokutne Anny Grzegorczyk (V)

 Pokutna Edyta Stein (cz. I)

W okresie Wielkiego postu warto zajrzeć do niektórych pism Edyty Stein, aby uporządkować swoją wiedzę na temat grzechu i pokuty. Jej refleksja jest wnikliwa  i  głęboko osadzona we wcześniejszych filozoficznych przemyśleniach. To, co w niej uderza, to  wyraźne j oddzielenie psychicznej i duchowej perspektywy w ujęciu konsekwencji wynikających   ze stanu naszej grzeszności.   Jak na E. Stein przystało wykład na ten temat jest systematyczny, ale dla  nas ważne  jest podążanie za jej myślą drążącą  sam fenomen grzechu. „Istota grzechu  - jak powie  w Twierdzy duchowej - to splamienie duszy człowieka winą przeciw Bogu; przeciw jego przykazaniom i zamknięciem się na łaskę”. Jeśli tak, to grzech  - według niej -  jest intencjonalny, świadomy. Bez tych warunków jest złem moralnym i  podlega  osądowi etycznemu i prawnemu, a nie duchowemu i  teologicznemu.  Jego konsekwencje dla nas samych  mogą być  natury egzystencjalnej i  psychicznej, nie wewnętrznej, duchowej. Powie zdecydowanie i mocno: Grzech to sprzeciw wobec Boga; bunt duszy przeciw Bogu; oddalenie się od Boga. Jeśli tak, to można go usunąć jedynie przez pojednanie  się z Bogiem i złączeniem się z Nim .Uwolnić się od grzechu można jedynie przez pojednanie się z Bogiem i przebaczenie. Ale zaraz dodaje: przebaczenie  to uznanie przed Bogiem swego sprzeciwu wobec niego, a nie jedynie zadośćuczynienie i odbycie kary za grzech. To  konieczność powierzenia się Bogu;. Bo przebaczenie leży w gestii Boga a nie człowieka. 

Warto więc w tym momencie zmierzyć się  ze  swoim pojmowaniem grzechu, ale jeszcze skonfrontować to pojmowanie  z relacjami, w jakie wikłamy się na co dzień z  innymi ludźmi, często bliskimi, a nawet z bardzo bliskimi –na przykład z przyjaciółmi. E. Stein służy nam pomocą w tej konfrontacji.  Do  swego przyjaciela – Romana Ingardena – pisze na tę okoliczność:

„muszę być z Panem do końca szczera, aby cały ten nasz stosunek umieścić znowu na zdrowej podstawie. I jeśli Pana dobrze rozumiem, całkowicie przyznaje mi Pan w tym słuszność. Sądzę, że i pisanie sprawia mi teraz mniej kłopotu. Tym zresztą, co mi tak bardzo przeszkadzało, nie była różnica “poglądów”, lecz raczej pewna niechęć, która zdawała mi się w tamtych listach pobrzmiewać. I choć katolicyzm trudno określić jako “religię uczuć” – tak istotne tutaj właśnie jest zagadnienie prawdy – to jest on przecież również sprawą życia i tego, co kryje się w sercu człowieka. Jeśli Chrystus stanowi punkt odniesienia mojego życia, a Kościół Chrystusowy moją Ojczyznę, to jak nie ma być mi ciężko pisać listy, w których muszę starannie uważać na to, by nie przedostało się do nich nic z tego, czym wypełnione jest moje serce, bo mogłoby to wywołać zgorszenie i budzić nieprzyjazne uczucia względem tego, co jest mi drogie i święte? Właśnie takie listy muszę stale pisać do domu i tak też przychodzi mi żyć, gdy się tam zjawiam; jest to najcięższe brzemię, jakie kiedykolwiek dźwigałam. W kontakcie, w którym mogę się czuć swobodnie, nawet odmienność zapatrywań nie jest żadną przeszkodą, choć oczywiście najlepiej czujemy się z tymi, którzy stoją na tym samym gruncie co my” 

 (List E. Stein do Romana Ingardena, 13. 12.1925).

Zapamiętajmy, co stanowi dla Edyty Stein busolę w  rozpoznaniu grzechu: 

„Chrystus stanowi punkt odniesienia mojego życia, a Kościół Chrystusa jest moją Ojczyzną” .