Blogi pokutne Anny Grzegorczyk (IX)

 Pokutne dzieci (cz. II)

Daj nam ducha pokuty i nawrócenia” – te słowa abp Stanisława Gądeckiego zwrócone do wiernych 17.02.2022 – towarzyszą  tegorocznym wielkopostnym pielgrzymom. 

Na szlaku kościołów stacyjnych pojawiają się  różne wsparcia dla tego przesłania; również te, które zawracają pokutującego z uwagi na przeżywanie pandemii czy wojny na Ukrainie. Świadectwa tych przeżyć wybrzmiewają w Drogach Krzyżowych, jak ta, np. prowadzona w intencji  błagalnej o pokój na Ukrainie, w kościele pw św. Jana za Murami. Zawróciła ona zapewne  myślenie pielgrzymów  i  nawróciła przez „czynne” poszerzenie ich serc. Wczorajsza Droga Krzyżowa w kościele pw św. Michała Archanioła odświeżyła  natomiast pamięć o  świętym pielgrzymie Janie Pawle II; odświeżyła dla mnie w sposób zaskakujący. Zawróciła bowiem mnie z chęci kontynuowania rozważania na temat „pokutnych dzieci” w  ich relacji  do ojca, i skierowała na dalsze rozwinięcie kwestii  matki  w doświadczeniu Jana Pawła II. Cała Droga Krzyżowa była prowadzona pod wezwaniem tego Wielkiego  Pielgrzyma, a stacja IV aktualizowała jego więź ze swoją matką i Matką Bożą. Oto zapis  tego stacyjnego spotkania: 

„Karol Wojtyła swoją mamę stracił, gdy miał niespełna 9 lat, mimo to z wdzięcznością mówił o jej wkładzie w jego  religijne wychowanie. Id dzieciństwa miał też świadomość, że nieustannie czuwa nad nim ta Matka, którą Jezus pozostawił Janowi. Tuż po śmierci Emilii Wojtyły, ojciec Karola zabrał swoich synów do Kalwarii Zebrzydowskiej, aby tam pod cudownym obrazem Maryi powierzyć ich Jej opiece. Pobożność maryjna wyniesiona z domu rodzinnego zaowocowała  całkowitym oddaniem się jej opiece w życiu kapłańskim, biskupim i papieskim. Po zamachu 13 maja 1981 roku, papież powiedział: „To był prawdziwy cud i wiem Komu go zawdzięczam. Jedna ręka trzymała pistolet, a inna prowadziła kulę”. Matka, która nigdy nie zawodzi, ale zawsze ochrania swoje dzieci. Jeżeli przeżywasz chwile samotności, braku zrozumienia ze strony najbliższych to powtarzaj za Janem Pawłem II „Totus Tuus Maryja” – „Cały Twój Maryjo!”

Skonfrontujmy ten zapis  z ujęciem  IV stacji Drogi  Krzyżowej ekstremalnej z poprzedniego VIII bloga.  Jest ono  inne w swej wymowie, bo końcowe słowa komentarza docierające z kościoła  pw św. Michała Archanioła: Totus Tuus, formują nas nie tylko jako wielkopostnych pielgrzymów, ale wspierają naszą pokutną drogę, jako zadośćuczynienie własnej matce przez powierzenie się Maryi. Dziękuje za ich podkreślenie w imieniu pielgrzymujących.

Homilie Wielkopostne o. Wojciecha Ciaka OCD (V)

 Pierwsze dzieło Miłosierdzia Bożego

Wprowadzenie

Jaka jest wymowa dzisiejszego czytania? Jaką możemy dać odpowiedź? (5.04.2022)

Przekaz I czytania

Żydzi w trakcie wędrówki do Ziemi Obiecanej weszli w kryzys. Zaczęli zadawać sobie pytania bardzo dojmujące. Czy nie lepiej było umierać w Egipcie, w lepszych warunkach niż tu na tej pustyni? I co nam z tej obietnicy, skoro teraz są same wyrzeczenia, gdyż brakuje wody, chleba, a ten cudowny pokarm jest w sumie mizerny.

Te pytania rodzące się w ciszy ich serc przechodziły następnie w szemranie pomiędzy sobą. Samo to szemranie nie musiało być jakoś hałaśliwe, pewnie szemrali szeptem, aby nie doszło to do uszu Mojżesza.

I wtedy pojawiły się węże, pojawiły się cicho i zaczęły kąsać jadem palącym, co powodowało śmierć. Ludzie zdali sobie szybko sprawę z tego, że to całe szemranie było grzeszne i było skierowane przeciw Bogu i Mojżeszowi.

A co czyni Mojżesz? Po modlitwie wstawienniczej otrzymuje od Pana następujące polecenie: „Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu”.

I tu dotykamy pierwszego dzieła Miłosierdzia Bożego. Otóż sam wąż jest obrazem grzechu, grzechu szemrania, a to szemranie jest tak jadowite, że pozbawia danej osoby sensu dalszej wędrówki przez pustynię, a dana osoba odcina się w ten sposób od pokonywania dalszej drogi do Ziemi Obiecanej. Dlatego, nie wystarczy tylko jakieś zbiorowe uznanie grzechu, ale ważne jest jeszcze osobiste uznanie swojego grzechu. Stąd trzeba zmierzyć się ze swoim grzechem,  a osoba ukąszona przez ten grzech ma na niego spojrzeć, ma na ten grzech symbolizowany przez węża patrzeć, ma go zobaczyć. Na tym właśnie  polega to pierwsze dzieło Miłosierdzia Bożego. Do tego momentu doprowadza Stary Testament –  należy uznać swój grzech.

Jak zaktualizować ten przekaz?

Wiemy, że wąż szemrania wciąż, na różne sposoby, po cichu wślizguje się do ludzkich serc.

Wąż szemrania przychodzi w formie pytań: „Dlaczego mam takie życie? Dlaczego nie mam tego, co mają inni? Dlaczego Kościół zabrania in vitro, takich czy innych postaw, zachowań?”, itd.  Te pytania rozprzestrzeniają się,  i wtedy następuje podważanie zaufania, kontestacja, co sprawia, że tworzą się „wspólnoty szemrania”. A  wąż szemrania przechodzi w węża fałszywych obietnic i wówczas  osoba  je składająca staje kimś, kto snuje marzenia o Kościele otwartym…, w którym po swojemu napiszemy naszą ewangelię, nasze konstytucje zakonne…, znajdziemy naszych mistyków…

Jednocześnie  dzisiejszemu szemraniu  towarzyszy lęk, aby nasze wewnętrzne uzurpacje nie wyszły na światło dzienne. Dlatego jak ognia boimy się światła prawdy.  Tłumaczy to, dlaczego wielu z nas z takim trudem sięga po Biblię, katechizm?  Bowiem łatwiej sięgnąć po gazetę, kolorowy magazyn, plotkarski portal internetowy.  I choć miasta i nasze mieszkania są oświetlone, to boimy się światła. Zły duch dopomaga w jego unikaniu, dostarcza argumentów: a co mi to da, to nie dla mnie, to takie oderwane od życia…. Lepszy przeto półmrok szemrania, który dodaje odwagi, aby krytykować i szukać winnych poza sobą, czy pogrążyć się w swoim pomysłach na Kościół, na Jezusa.. 

Zakończenie

W tych dniach, kiedy wąż szemrania i fałszywych obietnic ma taki łatwy dostęp do nas – może szczególnie prośmy o to pierwsze dzieło Bożego Miłosierdzia, abyśmy zmierzyli się z rzeczywistością naszego grzechu, grzechu każdego z nas i grzechu jako takiego.


Blogi pokutne Anny Grzegorczyk (VIII)

Pokutne dzieci (cz. I)

Matka jest życiodajna w wielorakim sensie. Znajduje centralne miejsce w życiu każdego człowieka. Nie zawsze jednak jest ono należycie przez niego docenione. Wszelkie role, które spełnia od okresu macierzyństwa do okresu dojrzałości narażone są na wartościowanie i to niekoniecznie pozytywne, a czasem wręcz wrogie. Poświęcenie się matki dla dziecka, nawet do granicy „ścierania się w proch”, wywołać mogą – paradoksalnie – uwielbienie, ale i dezaprobatę, lekceważenie czy wręcz pogardę. Z matką poświęcającą się, w slangu młodzieżowym zwaną „matką kurą”, często wygrywają „matki fioki”, matki egocentryczne, niezbyt troszczące się o swoje dzieci, za to bardzo nastawione na siebie, na swój wygląd, na własną karierę, życiowe powodzenie. Aprobata bądź bunt dziecka wobec matki może więc przybierać różne formy, które ulegają rozmaitym fluktuacjom w zależności od własnych, późniejszych w czasie doświadczeń. I właśnie to późniejsze doświadczenie, często diametralnie zmieniające perspektywę oceny własnej matki, przychodzi jakby poniewczasie, zbyt późno, gdy tej oceny – pełnej miłości – nie można już na żywo jej przekazać. 

Tę niewłaściwą, niesprawiedliwą ocenę przeżywają wszyscy, nie tylko zwykli grzesznicy, ale i święci. Wczytajmy się na przykład w słowa Edyty Stein:

Od Erny różniłam się tym, że nie wprowadzałam – tak jak ona – mych przyjaciół w krąg rodzinny. Jeżeli nie wymagała tego konieczność wspólnej pracy, w ogóle ich do siebie nie zapraszałam. Jeśli zaś ktoś przychodził ze mną pracować, uważałam, że nie mogę od niego żądać, aby się zapoznawał z tak liczną rodziną i tracił czas na ogólną rozmowę. Przedstawiałam moich gości zwykle tylko wtedy, gdy kogoś z domowników spotkaliśmy w przedpokoju lub w klatce schodowej. Muszę wyznać z wielkim zawstydzeniem, że takie spotkania były dla mnie zawsze bardzo nieprzyjemne. Byłam do tego stopnia niemądra, że wstydziłam się roboczego ubioru i spracowanych rąk mojej drogiej matki, wracającej ze składnicy drzewnej. Lecz koleżanki, które do mnie przychodziły, same zabiegały, aby poznać moich najbliższych, i nie było żadnej, która by nie rozpoznała prędko nadzwyczajnych cech mojej mamy i nie patrzyła na nią ze czcią i miłością. Brałam też dalej udział w rodzinnych uroczystościach urodzinowych i innych, i musiałam zawsze starać się o odpowiednie wiersze okolicznościowe. Nie zauważyłam jednak wcale, że poza tym bardzo się od rodziny oddaliłam i że wszyscy odczuwali to boleśnie. Żyłam całkowicie pogrążona w moich studiach i dążeniu do celu, do którego mnie prowadziły. W nich widziałam moje główne obowiązki i nie uświadamiałam sobie, że postępuję niewłaściwie”

(E. Stein, Dzieje pewnej żydowskiej rodziny, Kraków 2021, s. 247–248).

Ta refleksja Edyty Stein wzbudzić może w wielu z nas zawstydzenie z powodu licznych przewinień względem swoich matek.

U W. Goethego znajdziemy również biograficzny wątek świadczący o jego poczuciu winy względem swojej matki. Rollo May, pisze: „Dotarłem do informacji o tym, że Goethe nigdy nie odwiedził swej matki od czasu, gdy ukończył dwadzieścia pięć lat, pomimo iż dość często przejeżdżał przez Frankfurt, gdzie ona mieszkała” (R. May, Błaganie o mit, Poznań 1997, s. 213). May uważa, patrząc spoza perspektywy chrześcijańskiej, a psychologicznej i psychoanalitycznej, że Goethe miał wobec matki poczucie winy.

Jeśli natomiast zajrzymy do biografii A. Camusa odnajdziemy inną postawę; postawę wielkiego przywiązania na matki. W okolicznościach związanych z przyznaniem mu nagrody Nobla, poszukujący go dziennikarze, nie mogli nawiązać z nim kontaktu, bo zaraz po jej wręczeniu, autor Dżumy pojechał dzielić się swą radością właśnie do matki – prostej, spracowanej Algierki. Zauważmy też, że postać matki w jego literackiej twórczości jest tą, która towarzyszy pierwszoplanowym bohaterom w tle. Jest cicha, pokorna, ale niezbędna – zapewniająca im poczucie bezpieczeństwa. W końcowej fazie urasta zaś do najważniejszego symbolu miłości, który łączy wszelkie sprzeczne racje i przezwycięża konflikty nie do rozwiązania.

Przywołując te przykłady w wielkopostnym pielgrzymowaniu, usiłuję również i ja uporać się z własną relacją. Niech poniższy mój wiersz wyrazi zawstydzenie córki wobec ukochanej Mamy. Mamy uzdolnionej niezwykle, lecz rezygnującej z rozwijania artystycznych talentów na rzecz dużej rodziny, której pragnęła będąc jedynaczką; dużej, bo urodziła dwóch synów i sześć córek; niech ten wiersz wyrazi moją skruchę, pokorę i chęć odpokutowania popełnionych względem niej przewinień:


Twarz Matki
W przezroczystej twarzy Matki
Prześwieca błękit nieba
Dnie i noce
Domy i ogrody
Zaświatowość istnienia
transcenduje codzienne życie
w różaniec modlitwy
bezradnej duszy 
Uśmiech Nieba mami obietnicą wspólnego spotkania
w lepszych słowach
niż na ziemi bywało 
Uśmiechnij się 
jeszcze raz
Mamo

Odwołajmy się na zakończenie do najmocniejszego odniesienia relacji dziecka do matki. Do takich na pewno należy więź łącząca Jezusa z Maryją. Tegorocznej, ekstremalnej Drodze Krzyżowej w Cerekwicy towarzyszyła taka oto refleksja (Stacja IV, krzyża w Kaplicy MB Różańcowej w Pamiątkowie)*.

PAN JEZUS SPOTYKA SWOJĄ MATKĘ

Witaj, Matko! Jestem już zmęczony drogą… chcę odetchnąć u Twoich stóp… Jak dobrze, że tu jesteś! Teraz i w każdej chwili życia. Tą drogą idziemy teraz we troje: Pan Jezus, Ty i ja. 

Chcę w tej chwili odczuć Twoją obecność, tak jak małe dziecko czuje matkę. Jak niemowlę, które słowami nie umie prosić matki o nic. Ale ona jest tak stworzona, żeby bez jego słów wiedziała, jak się o nie troszczyć, co mu dać, a czego mu nie dać, bo mogłoby mu zaszkodzić. Ona zaspokaja wszystkie jego potrzeby, zanim ono samo o nich pomyśli.

Ty jesteś taką Matką… Mamo, weź mnie w swoje ramiona, utul, otul mnie ciepłem! Mamo! Nie po to, by było mi w życiu lżej, ale po to, bym w Twoich ramionach nauczył się Twojego Syna tak, żeby nic mi Go nie przysłaniało. 

Pomóż mi wyrzucić już dziś z mojego życia to, co mnie oddala od mojego Pana. Zawsze wydaje mi się, że nie mam czasu, bo jest tyle ważnych rzeczy do zrobienia. Odkładam więc na później… co? Boga, miłość, szczęście, świętość! Mogę już teraz mieć szczęście, jakiego świat nie może dać, a wybieram świat… 

Więc prowadź mnie za rękę do Twojego Syna, tam, gdzie Ty jesteś. Niech się nie wyrywam z Twoich ramion. Niech nie zastępuję Boga małymi rzeczami. Może dziś najważniejsze wydaje mi się zdrowie, praca, sukces mój i moich bliskich… To są zapewne sprawy istotne, ale właśnie małe wobec zjednoczenia z Bogiem, którego dziś powinienem szukać, tu i teraz, tysiąc razy bardziej niż spraw tego świata. Pomóż mi to zrozumieć i ukochać na krzyżowej drodze mojego życia. 

Kłaniam Ci się, Panie Jezu Chryste, i błogosławię Tobie, żeś przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył.

* Zapis cerekwickiej Drogi Krzyżowej, która odbyła się 2 kwietnia 2022 r., przekazał mi prof. dr hab. Szczepan Cofta.


V Niedziela Wielkiego Postu w Rzymie

Rozważania z książki Hanny Suchockiej „Rzymskie Pasje. Kościoły Stacyjne Wiecznego Miasta” (za zgodą autorki)

Psalm 51: „Wezwanie i prośba pokutnika”.   

Każdy psalm jest formą modlitwy.  Ten dzisiejszy jednak w sposób szczególny wywołuje refleksje dotyczące modlitwy. Ileż tu wezwań i uczuć stale nam towarzyszących, kiedy się modlimy: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości”, „Odwróć oblicze swe od moich grzechów i wymaż wszystkie moje przewinienia!”.

Okres Wielkiego Postu z samej swojej istoty powinien być okresem większej koncentracji na modlitwie, a w każdym razie stawiania sobie pytań. Czym jest dla nas dzisiaj modlitwa? Czy rzeczywiście potrafimy się modlić, czy jedynie prosić, a przecież prośba to tylko jeden z członów modlitwy. Czy rozumiemy sens modlitwy? Potrafimy wprawdzie wyrecytować formułkę, że modlitwa to czas dla Boga, czas spotkania z Bogiem. I tak jest w istocie. Jednak w naszym codziennym zabieganiu brzmi to dość abstrakcyjnie i odlegle. Rodzi się pytanie: jak tę definicję modlitwy przełożyć na codzienność, na konkret? Jak wprowadzić ją do realnego życia?

Najważniejszym, podstawowym i oczywistym warunkiem modlitwy jest pełne uświadomienie sobie stałej obecności Bożej, tego, że w każdej chwili możemy się do Niego zwrócić. To przekonanie jest niezbędne. Jak pisze Bernard Bro w swojej książce Nauka modlitwy: „Chcąc nauczyć się modlitwy, pragniemy być bliżej Boga. Nie sama nauka i nie sposób, w jaki będziemy się modlić, są więc najważniejsze. Liczy się owo pragnienie bliskości Boga, szukanie Go. Tymczasem to nie my szukamy Boga, to Bóg nas szuka, to On na nas czeka. Nie pozwólmy, aby czekał zbyt długo”.

My jednak w warunkach współczesnego, zracjonalizowanego świata odchodzimy często od sfery duchowego kontaktu z Bogiem, tradycyjny sposób modlitwy wydaje się infantylny, niepoważny, a niekiedy doznajemy nawet uczucia, że może nas ośmieszać. A jednak wezwania modlitewne mają głęboki sens i nie należy ich mylić z jakimś zwykłym, świeckim zaklęciem. Wynikają z wiary i głębokiego przekonania, potrzeby odniesienia się do Tego, który czeka, który słyszy.

Warto sobie przypomnieć stałe, codzienne rozmowy z Bogiem, prowadzone przez głównego bohatera filmu Skrzypek na dachu. Bóg w jego życiu był stale obecny, w każdej trudnej i radosnej sprawie. Każdą z Bogiem omawiał, każdy kłopot mu wytykał, wadził się z Nim, pytał Go, nie rozumiał, ale wiedział, że Bóg jest – i właśnie tą codzienną rozmową się modlił.

I tu dochodzimy do ważnej kwestii, łączącej się z każdą modlitwą, a mianowicie do problemu modlitwy wysłuchanej i niewysłuchanej. To bardzo trudne dla każdego. Trzymamy się tego, co powiedziane w Piśmie Świętym: Będziecie mnie wzywać, a ja was wysłucham. Modlimy się… i odnosimy wrażenie, że nasza prośba wydaje się niewysłuchana. Stajemy znowu w obliczu dylematu i wątpliwości: jak modlić się o coś, czy można się modlić o coś, a jeśli tak, to o co i jak? Zadajemy sobie pytanie, dlaczego Bóg nas nie wysłuchał. Bóg jest jednak tajemnicą. Słucha nas, oczekuje kontaktu, ale pozostaje tajemnicą. W modlitwie zbliżamy się do Boga, ale nie kształtujemy Go na swoją modłę. Nasza modlitwa musi wpisywać się w Jego odwieczny plan. Dlatego tak ważna jest zgoda na Jego wolę, gotowość przyjęcia tego, że może być inaczej. „Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”. Jak mówi jeden z myślicieli (Georges Bernanos): Praca, którą Bóg wykonuje w nas, jest rzadko tym, czego oczekujemy. Duch Święty zdaje się działać prawie zawsze odwrotnie i tracić czas. Gdyby kawałek żelaza potrafił zrozumieć pilnik, który go pomału obrabia, cóż to byłoby za szaleństwo i jaki kłopot. W taki sposób Bóg pracuje nad nami.

Powróćmy do słów dzisiejszego psalmu: „Nie odrzucaj mnie od swego oblicza i nie odbieraj mi świętego ducha swego! Przywróć mi radość z Twojego zbawienia i wzmocnij mnie duchem ochoczym!”.


Blogi pokutne Anny Grzegorczyk (VII)

 Pokutna Edyta Stein (cz. III)

Pielgrzymująca pokutnie Edyta Stein  przekazuje mocne ostrzeżenie pod adresem  błądzącego  człowieka: „nie paktuj ze złem”, nie podpisuj cyrografu z demonicznymi siłami  nadnaturalnymi: Homo! Fuge! – człowieku uciekaj. Ostrzeżenie to poparte zostaje własnym doświadczeniem:

„ Gdy jednak spoglądam wstecz na te czasy [kryzysowe], w tle widzę zawsze rozpaczliwy stan ducha, w którym się znajdowałam, ten niebywały zamęt i ciemność[…]. Czuję się teraz mniej więcej jak ktoś, komu groziło utoniecie i komu w długi czas potem, w jasnym i ciepłym pokoju, gdzie jest całkiem bezpieczny i pewny, otoczony zewsząd miłością, troską i ludźmi wyciągającymi doń pomocne dłonie, staje naraz przed oczyma obraz mrocznej i zimnej topieli. Cóż innego można czuć wówczas niż grozę, która ustępuje później miejsca bezgranicznej wdzięczności dla silnego ramienia, które pochwyciło go cudem i przeniosło na bezpieczny skrawek ziemi? 

                                                             (List E. Stein do Romana Ingardena , 13. 12.1925)

 To właśnie w otchłannej  sytuacji, sytuacji kryzysowej, gdy człowiek próbuje wydostać się z niszczącej topieli  egzystencjalnego zagubienia i uchwycić się pomocnej, „nadnaturalnej  dłoni”, słyszy głośne oferty szatana i ciche wołanie Boga.  Kusząca  „parada siedmiu grzechów głównych”: pychy, zazdrości, gniewu,  lenistwa, chciwości, nieczystości, unaoczniająca jakby zapomnianą przez współczesność  w ogóle „ideę grzechu”, ponownie próbuje wedrzeć się do walczącego  o  duchowe życie człowieka. Dla wahającego się z ostateczną decyzją, jaką drogę wybrać,  ta   parada  szczególnie silnie  pociąga współczesnego człowieka; człowieka, któremu  wygodnie jest zwątpić  w istnienie grzechu.  Przecież grzeszne sytuacje   nie są prawdziwe, przekonują go „modni” humaniści,  bo  prawdy jako takiej nie ma; są jedynie ziemskie rozkosze, które zdobywa się zostawiając Boga i Jego dekalog   fikcyjnemu światu. To co jest właściwe   dla człowieka,   to świat  konsumpcyjnego życia.  Życie  „To tylko zabawa, to  tylko gra”.  Nic nie jest prawdziwe, nic się wielkiego nie stanie,  gdy wybierzemy ofertę życia jako zabawy, jako gry.  Znikło przecież  pojęcie grzechu, sąd ostateczny śmieszy, nawet w czasach zaraz. Jeśli tak, to dlaczego  nie znika trwoga, lęk, rozpacz w duszy błądzącego człowieka? Jeśli piekło nie istnieje, nie istnieją również demony ani zło.  Do pielgrzymującego  przez te głosy dochodzi jednak i  inny głos; głos wysłyszany  przez  Baudelaire’a: „Największym podstępem szatana jest wmówienie ludziom, że szatan nie istnieje”. 

Głos ten wyraźnie  usłyszała Edyta Stein i wydostała się z kryzysowej otchłani. Pozwolił on jej mocno uchwycić się wyciągniętej ręki Boga i próbować w swoich pismach, a szczególnie egzortach z 1939  i 1941 roku, ostrzegać ludzkość przed konsekwencjami grzechu.  Stąd warto pochylić się nad nimi dzisiaj, a szczególnie nad jej przebłagalną, ekspiacyjną ofiarą, jako wyrazu najmocniejszego aktu pokuty:

„Kochana Matko, proszę, niech Matka pozwoli mi złożyć siebie w przebłagalnej ofierze Sercu Jezusa, w intencji prawdziwego pokoju, by panowanie Antychrysta, o ile to możliwe, załamało się bez nowej wojny światowej i by mógł nastać nowy porządek. Chciałabym to uczynić jeszcze dziś, gdyż bije już dwunasta. Wiem, że jestem niczym, ale Jezus tego chce i z pewnością w tych dniach jeszcze wiele dusz do tej sprawy powoła”.
(Niedziela Pasyjna, 26 III .1939 ).